Rezygnacja i autocenzura to główne motywy tej opowieści, którą łatwo zbyć, powołując się na przekonanie, że tak być po prostu musi i że do bycia na świeczniku mediów społecznościowych, zwłaszcza jako aktywistka, artystka, polityczka czy dziennikarka, albo w ogóle upubliczniając coś w sieci, trzeba mieć tyłek i nerwy ze stali.
Zresztą sama, zabierając się do pisania tego tekstu, poczułam, że skupiając się na starej jak patriarchat krzywdzie kobiet, która teraz po prostu przeniosła się do internetu, wyolbrzymię opowiedziany na wiele sposobów problem i pominę cierpienie mężczyzn. A przecież oni także są ofiarami pełnych przemocy social mediów. Tym samym wpadłam w zastawioną przez seksizm pułapkę deprecjonowania i uciszania siebie po to, by nikt nie zarzucił mi monotematyczności, przesady i… słabości.